Czy chciałam rzucić studia?


Jedne z najczęstszych pytań, które dostaję, to "czy miałaś chwile zwątpienia?", "czy żałowałaś wyboru kierunku?". Chyba musimy sobie coś wyjaśnić. Żadne studia nie są banalnie proste do przejścia, nawet jeśli ma się do nich jakieś predyspozycje. Tym bardziej nie jest łatwo na umedach - nauka anatomii na lekarskim to nic innego jak zapamiętywanie kilometrów tekstu i próba ogarnięcia krok po kroku przebiegu nerwów i naczyń, przyczepów i czynności mięśni, brzegów, powierzchni i kątów z ich mikroskopijnymi, ale jakże ważnymi anatomicznymi szczególikami. 

Z biologią i milionem procesów ekspresji informacji genetycznej też nie bywa kolorowo, histologia również czasem daje w kość. Zdarza się, że kolokwia są dzień po dniu, więc trzeba się rozdwoić, zaangażować obie półkule i litry kawy. Zwykle nie narzekam, bo ogarnięcie wszystkiego w dużej mierze zależy od organizacji pracy, ale był już w mojej studenckiej karierze taki moment, gdy genetyka molekularna bardzo domagała się uwagi, a ja musiałam równocześnie zmagać się z głową i szyją, i niemal płacząc nad tętnicą szczękową, z bolącym od wielogodzinnego siedzenia kręgosłupem, po czterech godzinach snu, odliczałam dni do ferii, a gdy okazało się, że liczba wyszła mi za duża, zaczęłam się zastanawiać po jaką cholerę ja właściwie poszłam na te studia

Podobno każdy medstudent prędzej czy później przechodzi moment załamania, zwykle związany z anatomią lub biochemią, ewentualnie farmakologią. Znam i takich, którzy już przed pierwszym kolokwium z anatomii zdezerterowali i aktualnie studiują na kierunku, który był ich marzeniem, ale "skoro starczyło na medycynę, to głupio byłoby nie iść". Nie chcę wsadzać kija w mrowisko, bo wiem, że wysokich wyników z matur, uprawniających do przyjęcia na lekarski, nikt nie dostał na ładne oczy - do sukcesu przyczyniła się ciężka i systematyczna praca. Ale dawno temu usłyszałam ładne zdanie "medycyna jest tylko dla tych, którzy nie wyobrażają sobie robić nic innego" (po angielsku brzmi lepiej, sorry not sorry) i uważam, że wiele w tym prawdy.

Osoba, dla której zawód lekarza jest ogromnym marzeniem - nie presją rodziców i otoczenia, tylko świadomym wyborem życiowej drogi - pomimo cięższych chwil będzie miała przed oczami konkretny cel, do którego dąży. Nie: byle zaliczyć jakoś to kolokwium, dostać 5 z egzaminu żeby pani w dziekanacie pokiwała głową z uznaniem, zadowolić rodziców i nigdy nie widziane ciotki dobrą średnią; tylko pokonać kolejny krok, przybliżający do pomagania ludziom, mając jak największą wiedzę i jak najlepsze umiejętności.

Dla mnie lekarski jest jedynym kierunkiem, na jakim się widziałam praktycznie od przedszkola, a szpital to jedyne miejsce, w którym wyobrażam sobie siebie za 6, 10, 15, 25 lat. Dlatego, wracając do pytania, na które od kilkudziesięciu zdań próbuję odpowiedzieć: nie, moje "rzucam te studia" w natłoku nauki to ogromna hiperbola - rzucając je naprawdę, rozczarowałabym tylko siebie i małą dziewczynkę, która mając jakieś 5 lat obiecała sobie, że będzie jak doktor Zosia z "Na dobre i na złe". 

Komentarze

  1. Zgadzam się w 100 procentach, piona! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem ciekawa własnie, jak to jest po tym, jak się rzuci studia. Jest jakiś żal? Tęsknota za tym i wrażenie niespełnienia się? Ja obawiam się tego, że wybierając kierunek, w trakcie roku, nie spodoba mi się on w ogóle, ale będę obawiała się go przerwać.

    OdpowiedzUsuń