Czego nauczył mnie pierwszy rok studiów
Po trudach i znojach, braku wakacji, z paroma dodatkowymi zmarszczkami od zmartwień, zszarganymi nerwami, wreszcie mogę odetchnąć, mając świadomość, że jestem studentką drugiego roku. Ale zanim zacznie się on na dobre: pora podsumować pierwszy etap mojej medycznej przygody.
100% to za mało
"Dam z siebie wszystko, sprężę się, nie będę tracić czasu na sen i rozwalę to cholerne kolokwium!" Tak sobie powtarzałam przed którymś kolosem z biologii molekularnej, jak postanowiłam tak zrobiłam... ale nie do końca. Jednak coś nie wyszło. Cały obowiązujący materiał znałam na pamięć, odpowiadałam najlepiej jak umiałam, a jednak nie poszło po mojej myśli. Dlaczego? Jak w odpowiedziach maturalnych - pojęcie "ważnych informacji" dla mnie i asystentki nie było takie samo, czegoś było za dużo, a czegoś innego brakło. Moim zdaniem: brakło przede wszystkim szczęścia. Może i na samym szczęściu daleko się na studiach (i w ogóle w życiu) nie dojdzie... ale na pewno warto je czasem mieć.
Trzeba nauczyć się uczyć
Przecież to działa w oczywisty sposób: bierzesz podręcznik, czytasz, powtarzasz, ewentualnie piszesz jakieś notatki, zapamiętujesz i zdajesz. To takie proste!
A właśnie, że nie. Pamiętam pierwsze dni spędzone z anatomią - czytałam te same zdania jakiś milion razy, a po chwili w głowie nie zostawało już nic. Z tego wszystkiego postanowiłam "zakreślić tylko najważniejsze rzeczy", koniec końców kolorując neonowymi hajlajterami 90% kompendium, na białym tle pozostawiając tylko łacińskie nazwy i spójniki. Kolejny super pomysł studentki, która próbowała przestawić się z licealnej nauki na zupełnie inny sposób przyswajania wiedzy? Notatki! Tylko jak się za to zabrać...? O, już wiem, przepiszę cały podręcznik! Spuśćmy, proszę, na to zasłonę milczenia.
Długo, długo zabierałam się za naukę, 60% poświęconego czasu uważam teraz za zmarnowane, bo dopiero po kilku tygodniach wypracowałam sobie odpowiedni dla mnie tryb. Na szczęście teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wiem, na co powinnam zwracać uwagę, więc drugi rok zapowiada się... może nie aż tak tragicznie, jak pierwsze tygodnie nauki anatomii.
Medstudent też człowiek
Ileż to ja się nasłuchałam o medstudentach i ich totalnym braku życia poza studiami. Wybierając się na studia niemal nastawiałam się na to, że przez ten czas będę jak doktor Judym - medycyna ponad wszystko, nic innego. Dlatego byłam mile zaskoczona, gdy okazało się, że mogę się uczyć, imprezować, tracić czas na gapienie się w sufit, być na bieżąco z serialami, a nawet całkiem dobrze wyspać. Co więcej - moje wyobrażenie o typowym medstudencie okazało się zupełnie błędne. Osób non stop zakopanych w książkach, niewidzących świata poza anatomią, histologią, relaksujących się przy podręczniku do historii medycyny, jest... jak na lekarstwo.
Za to imprezy z medstudentami należą do najlepszych na świecie! Przecież trzeba uczcić zdane kolokwium, zdany egzamin, początek ferii, koniec ferii, zbliżające się kolokwium, urodziny, trzecią środę miesiąca, dziesiąty dzień miesiąca i szósty dzień tygodnia. Każda okazja jest dobra do świętowania.
Okazało się też, że z medstudentem można porozmawiać o czymś więcej niż o anatomii czy o tym, jak to bardzo śmieszkujemy z wege studentów prawa. Nie przeczę - z niemal wszystkimi medycznymi znajomymi obgadałam już wszystkie przedmioty i prowadzących czy wymieniłam się spostrzeżeniami na temat ostatniego odcinka Grey's Anatomy, ale to naprawdę nie wszystko czym żyjemy. Zatem zakładanie, że medstudent patrzy na świat w jakiś ograniczony sposób i że o polityce, filmie czy Beksińskim z nim nie porozmawiasz, jest chyba właśnie... oznaką dość ograniczonego światopoglądu.
Trzecie terminy są dla ludzi
Co? Jaka poprawka? Ja, uczennica, która w całej szkolnej karierze tylko do jednego sprawdzianu (i to z pochodnych!) musiała podchodzić dwa razy, niby jakimś cudem nie zdałam? I za drugim razem... też nie zdałam? Wolne żarty. Albo raczej: tragedia, w którą trudno uwierzyć. Mówi się, że "bez spiny, są trzecie terminy". Wszystko spoko, ale kiedy ten trzeci termin pojawia się na horyzoncie, ta "spina" jest już całkiem poważna. Porażki trudno jest znieść, ale koniec końców - to one są dla mnie największym kopem w dupę, a w połączeniu z "nożem nad głową" w postaci ostatniego terminu, stanowią najskuteczniejszy możliwy motywator. A trzecie terminy... są dla ludzi. Tak jak i czwarte czy piąte, jeśli katedra pozwoli. Czasem coś przeszkodzi w nauczeniu się na pierwszy termin, innym razem "nie pyknie", wiadomo - wypadki chodzą po ludziach. Czy to znaczy, że ktoś, komu powinie się noga, jest gorszy i najlepiej jeśli od razu pożegna się ze studiami, bo z czym do ludzi? Nie. To znaczy, że wyciągnie jakieś wnioski, nauczy się czegoś na swoich błędach i więcej ich nie popełni. Albo i nie.
Nie da się zdać bez nauki
- Ile się uczyłeś do egzaminu?
- Daj spokój, byłem na imprezie, odsypiałem, potem miałem ważniejsze rzeczy na głowie niż egzamin, który można poprawić.
- A co dostałeś?
- 5. Wystrzelałem wszystko.
Znamy to? Pewnie, że znamy. Każdy ma takiego znajomego (a pewnie i całą grupkę), który zawsze ma inne zajęcia niż nauka, zawsze "tylko coś przejrzał", a zaliczył tak, że osoby poświęcające godziny czy dni danemu zagadnieniu patrzą na niego z zazdrością. Jasne, niektórym po prostu wiedza "łatwiej wchodzi do głowy", bo umieją się lepiej uczyć, ale wciąż: nie da się zdać bez nauki, nie da się też zdać dobrze bez poświęcenia na to trochę czasu. Swego czasu nieustannie porównywałam się do takich osób, myśląc, że chyba się do niczego nie nadaję, skoro przy dużo większym nakładzie pracy wypadam przy nich tak sobie... Aż przekonałam się, że ci podchodzący do wszystkiego na luzie, są tylko dobrymi pozerami, a to, jak przedstawiają swoją naukę (czy raczej: jej brak), najprawdopodobniej zwyczajnie mija się z prawdą.
Nie uczę się "na zaliczenie"
"Pan da trzy, wyjdę i oboje będziemy szczęśliwi"? No nie do końca. Pewnie, nic tak nie cieszy na zaliczenie, ocena aż tak ważna nie jest. Ale plan studiów opracowano w taki sposób, by przygotowały nas do bycia lekarzem - odpowiadania za czyjeś zdrowie i życie. Można ściągnąć, można wybłagać prowadzącego, by się zlitował, ale koniec końców w ten sposób oszukujemy tylko siebie i działamy na niekorzyść swoją... i przyszłych pacjentów. Jasne, może i chemia, na której robiliśmy ekstrakt z jajka, nie jest na tyle poważnym przedmiotem, by poświęcać jej maksimum czasu, licząc na to, że w przyszłości ta wiedza zaprocentuje. Ale anatomię, etykę, pierwszą pomoc, w przyszłości farmakologię i inne takie - trzeba znać. Nie: zdać. Znać. Oczywiście, nie w pełnym zakresie, bo podobnie jak na wszystkich innych kierunkach, tak i na studiach medycznych uczymy się niepotrzebnych rzeczy. Niemniej, pewne podstawy powinny zostać z nami na długie lata.