Co musisz wiedzieć zanim zaczniesz studia medyczne



Młodzi (na ogół), ambitni (powiedzmy) idziemy na studia medyczne pełni nadziei, że będzie to może i ciężki, ale też piękny i niezapomniany kawałek naszego życia. Tymczasem lajf is brutal, bo przed studiami nikt nam nie powiedział, że...

Gdyby nie studenci, szpitale dawno by się zawaliły

Student to ścianotrzymacz. Muropodpieracz. Stójtucichoinieoodychacz. Czekanie na asystentów mamy opanowane do perfekcji, stanie pod gabinetem i przepychanki w stylu "ja pukam, ty mówisz" przerabialiśmy nie raz. Z czego to wynika? Z tego, że lekarze mają do wykonania jednocześnie dwa zadania - leczenie pacjentów i opiekę nad studentami. Student jakoś sobie poradzi, pacjent niekoniecznie. Wybór w takiej sytuacji jest oczywisty.
Trochę to smutne, ale taką mamy rzeczywistość i takie warunki nauczania - prawdopodobnie na każdej polskiej uczelni medycznej. Frustruje nas to, ale przywykliśmy, zagryzamy zęby i godzimy się na to, bo co nam więcej pozostaje? Niestety, nikt na razie nie wpadł na to, by oddzielić godziny "lekarskie" od godzin nauczania akademickiego. Prawdopodobnie nie byłoby to nawet wykonalne ze względu na to, że medyków w Polsce jest zwyczajnie zbyt mało.

Nie wszystko będzie tak ciekawe, jak się na pierwszy rzut oka wydaje
Przed pierwszym rokiem myślałam, że pokocham anatomię, immunologia będzie wchodziła gładko, a pod koniec studiów stanę przed trudnym dylematem, bo najprawdopodobniej większość specjalizacji bardzo mi się spodoba. Na pierwszym roku zachłysnęłam się wszystkim. Mózg? Ale super, to może neurologia? O, umiem macicę, pójdę na koło z ginekologii. Im dalej w las, tym mniej rzeczy mnie ciekawiło, a połowę przedmiotów odbieram jako coś w rodzaju zła koniecznego, ale potrzebnego - naucz się i przeżyj.

Skończenie 2. roku nie zrobi z Ciebie 1/3 lekarza
Po trzecim roku też nie będziesz lekarzem w połowie, bo zajęć klinicznych liźniesz tyle co nic, a przed osłuchaniem babci na szybko wygooglujesz "miejsca osłuchiwania zastawek". Co więcej, im dłużej bawię się w medycynę, tym silniejsze mam wrażenie, że pod koniec studiów będę się czuła z moją wiedzą równie żałosnym żuczkiem jak teraz. I nie jest to wyraz pokory, potrzebnej w medycznej branży, lecz prawdziwa obawa. Studia same w sobie mogą okazać się rozczarowaniem.
Warto podkreślić, że pierwsze dwa lata to na większości uczelni wyłącznie nauczanie teoretyczne - no, może z przerwą na pierwszą pomoc. Pierwsze "kliniki", czyli zajęcia z pacjentami, rozpoczynają się dopiero na trzecim roku, zwykle od propedeutyki pediatrii i chorób wewnętrznych - jest to nauka podstaw badania fizykalnego i poznawanie najczęstszych jednostek chorobowych.

Większości trzeba uczyć się na własną rękę
I to nie 60, a raczej 96%. Można przejść przez większość studiów bez umiejętności praktycznych, bo takie zdobywa się raczej na kołach i praktykach - tylko jeśli chcemy i poświęcimy na to sporo czasu. Niestety, nikt nas nie zaciągnie za rękę do szpitala po godzinach zajęć, nikt nie będzie siedział i pilnował, żebyśmy nadawali się do czegoś w praktyce. Kierunek lekarski ma niestety duże szanse na generowanie magistrów medycyny, z głowami napchanymi szczegółami na temat rzadkich chorób metabolicznych, którzy nie umieją założyć wenflonu albo zszyć drobnej rany. Popularne memy mówią. że typowy medstudent nie bardzo zna się na zdrowiu i leczeniu, ale za to w nocy o północy opowie o cyklu Krebsa. Niestety, tu kolejne rozczarowanie - po drugim roku się do niego nie wraca. Stąd, będąc już jedną nogą na piątym roku, mogę jedynie przywołać kilka pośrednich produktów, ale żeby jakieś enzymy, inhibitory czy odwracalność - co to, to nie.
Egzaminy, kolokwia? Nie zdadzą się po wysłuchaniu tylko seminariów i wykładów. Widać to chociażby po sylabusach, uwzględniających godziny kontaktowe (czyli spędzone na uczelni), jak i samokształcenie - tych drugich bywa nawet więcej.

Wpis zawiera linki afiliacyjne.